Saturday 13 December 2008

dom, ale czy w domu...

moj dluuuugo wyczekiwany przyjazd w koncu doszedl do skutku i po kilku dniach totalnej euforii zaczela mnie dopadac szara rzeczywistosc. rzeczywistosc, w ktorej nie potrafie sie odnalezc. nagle wszystko sie zmienilo, kazdy jest pochloniety swoimi sprawami i nic nie wyglada juz tak jak to zapamietalam. bardzo nie lubie myslec o sobie jako o emigrancie i zawsze w rozmowach odcinam sie od emigracji ekonomicznej. mi po prostu tak w zyciu wyszlo, ze osoba ktora pokochalam mieszka akurat tam, a nie gdzies indziej i tak mi przyszlo zamieszkac w anglii. w zwiazku z tym za dom, ciagle uwazalam ten skrawek ziemii, na ktorym sie wychowalam i wiodlam moje (chyba juz) poprzednie zycie. bedac teraz w domu, wyraznie poczualm sie jak gosc i moje serce podpowiadalo, ze ten prawdziwy dom jest juz gdzies indziej. nikt kto tego nie przezyl chyba tego nie zrozumie. czuje sie zagubiona, gdyz wydaje mi sie to byc zdrada- wobec tego co do tej pory kochalam, gdzie zylam i planowalam moja przyszlosc. i takie rozdarcie wewnetrzne, gdyz anglii nie postrzegam jeszcze jako mojego domu. chodze po tych ulicach i wiem, ze nigdy nie bede angielka i nie przyjme w 100% ich kultury i sposobu zycia. dopadla mnie bolaca prawda, ze juz zawsze bede tym obcym- obcym w swoim kraju, ktory coraz mnie rozumiem i coraz mniej podoba mi sie to, co tu widze i jest mi przykro, ze sytuacja tutaj wyglada tak jak wyglada, oraz obcym tam w anglii, w ktorej nigdy nie bede angielka.

jak to mowi powiedzonko obcokrajowcow z obywatelstwem- jestes brytyjczykiem, ale nigdy nie bedziesz anglikiem.....